— Nasz ojciec "wybrał sobie" najbardziej pechowy czas na umieranie, parę miesięcy po jego diagnozie wybuchł COVID-19. W szpitalach panował kompletny rozpier**l. A szefowie szpitali niejednokrotnie wykorzystywali sytuację, w której nikt nie mógł im patrzeć na ręce, stając się samozwańczymi watażkami... Pytanie nie brzmiało "czy?", tylko "kto?" i "jak?". Rodziny podłączają morfinę w kroplówce, dokonując cichej eutanazji swoich bliskich — mówią w rozmowie z Onetem reżyser i pisarz Mateusz Pakuła oraz jego brat, muzyk Marcin Pakuła.
kultura.onet.pl, 22 stycznia 2023
Dawid Dudko: Najbardziej boimy się śmierci?
Mateusz Pakuła*: Najbardziej boimy się tego, że po śmierci nic nie ma. To jeden z powodów, dla których ludzie trzymają się wiary, są przekonani, że jakaś nasza cząstka przetrwa śmierć ciała. Moja książka nie tyle jest o śmierci, ile o umieraniu.
O procesie umierania waszego ojca — powolnym, beznadziejnie bolesnym, bezsilnym.
Mateusz: Dość szybko, z bólem oczywiście, zaakceptowaliśmy fakt, że nasz ojciec umiera (rak trzustki, szanse na przeżycie — 3 proc.). Niemożliwy do zaakceptowania był jednak sposób, w jaki to się działo. Chcieliśmy mieć wpływ na jakość umierania naszej najbliższej osoby, ale to prawo zostało nam odebrane.
Pozostała część artykułu dostępna na stronie kultura.onet.pl

